Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma lasami żyła królewna,
jedyna następczyni tronu, która była taka zła jak piękna. A była bardzo piękna.
Nie było dnia, żeby komuś jakiejś krzywdy nie wyrządziła. Była nieznośna dla
swojego otoczenia, nieposłuszna wobec swoich rodziców, dokuczała ludziom
pracującym w pałacu. Od samego rana, od przebudzenia się dokuczała dziewczętom
pokojowym, które pomagały jej ubierać się. Przy śniadaniu grymasiła, nie
chciała jeść, przeciągała posiłek w nieskończoność. Była arogancka dla
nauczycieli, którzy przychodzili, by ją uczyć. Przy obiedzie dochodziło często
do awantur. Potrafiła rzucać talerzami, wywrócić wazę z zupą, wytrącić
usługującym tacę z posiłkiem a nawet ściągnąć obrus ze stołu, wraz z zastawą.
Po południu nie chciało się jej odrabiać lekcji. Wobec gości, którzy
przychodzili z wizytą do jej rodziców, zachowywała się nieuprzejmie, czasem
wręcz bezczelnie. Nie miała żadnych przyjaciół. Wszyscy bali się jej złości.
Jedno co naprawdę kochała, to były kwiaty. Godzinami potrafiła siedzieć w
ogrodzie, doglądała robotników pracujących tam, pielęgnowała kwiaty, własnymi
rękoma plewiła grządki i przycinała gałązki, okopywała. Niektórzy mówili, że
nawet rozmawia z kwiatami.
Razu pewnego przyjechał w odwiedziny król z sąsiedniego królestwa wraz z
małżonką i swoim synem. Królewna, aby dokuczyć rodzicom, zapowiedziała, że nie
przyjdzie na przyjęcie i faktycznie nie przyszła. Niespodziewanie tylko wpadła
na moment do sali, gdzie ucztowano. Wszyscy zamarli ze strachu. Zrobiła się
cisza. Nawet orkiestra przestała grać. Ale na szczęście nie doszło do żadnej
awantury. Bez jednego słowa przeszła przez salę i znikła. Wszyscy odetchnęli z
ulgą. Wtedy właśnie królewicz zobaczył ją i od pierwszego wejrzenia zakochał
się w niej. Po powrocie do domu oświadczył swoim rodzicom:
- Chcę królewnę pojąć za żonę.
- Po pierwsze nie wiadomo, czy ona zechce, żebyś ty był jej mężem. A po drugie,
czy ty wiesz, jaka ona jest?
I wtedy opowiedzieli mu całą prawdę o niej.
Królewicz bardzo się zmartwił tym wszystkim, co usłyszał. Myślał, jak pomóc
królewnie. Po jakimś czasie przyszedł do rodziców i oświadczył:
- Chciałbym pojechać do pałacu królewny.
Popatrzyli na niego nic nie rozumiejąc. Po chwili spytał ojciec:
- Możesz nam powiedzieć, po co?
- Chcę, by się zmieniła. Spróbuję jej w tym pomóc.
- Jak to sobie wyobrażasz?
- Dokładnie jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale spróbuję. Przedstawił im swój
plan:
- Pojadę tam w przebraniu i zgłoszę się do pracy jako ogrodnik, bo ona podobno
często przebywa w ogrodzie. To wszystko. Co dalej, nie wiem. Okaże się na
miejscu. Może życie podsunie inne rozwiązanie.
Rodzice z ciężkim sercem zgodzili się na jego propozycję, ale nie wierzyli,
żeby ta wyprawa mogła zakończyć się powodzeniem.
Królewicz, tak jak to wszystko przedstawił rodzicom, tak i wykonał. Przebrał
się w ubogie szaty robotnika i udał się w daleką drogę. Wśród rzeczy, które
wziął ze sobą, był jego ukochany kwiat. Nie rozstawał się z nim nigdy. I w tej
drodze, choć nie było mu to wygodne, chciał mieć go przy sobie.
Gdy przybył do pałacu królewny, przyszedł do ogrodu. Ogród był wielki, bogaty w
drzewa, krzewy, warzywa, kwiaty, położony w pagórkowatym terenie, obejmował
sadzawki, stawy, rzekę. Królewicz odnalazł ogrodnika i zwrócił się do niego z
prośbą, aby ten przyjął go do pomocy. Ogrodnik był stary i nieżyczliwy.
Popatrzył na królewicza krytycznie, wysłuchał prośby, mruknął:
- My nie potrzebujemy nowych pomocników. Mamy dość swoich.
Królewicz nie ustępował. Powiedział:
- Faktycznie niewiele umiem, ale chcę się nauczyć tego rzemiosła. Dlatego nie
chcę żadnego wynagrodzenia. Jeżeli mi tylko dasz kąt do mieszkania i jedzenie,
to mi wystarczy.
Ogrodnik obrzucił go niechętnym wzrokiem, ale w końcu przystał na prośbę.
- No to dobrze - powiedział z ociąganiem się - ale wiedz o tym, że praca tutaj
jest bardzo ciężka.
Przeznaczył mu na mieszkanie stary składzik i królewicz rozpoczął pracę w
ogrodzie.
Płynęły dni. Królewna przychodziła codziennie do ogrodu. Widział ją czasem. Jej
jasna sukienka pojawiała się w dali na tle ciemnej zieleni, by znowu zniknąć.
Bywało, że widział ją dłuższą chwilę, ale zawsze z daleka. Zaledwie parę razy
zdarzyło się, że była tak blisko, iż słyszał jej głos. Ale wciąż nie spotkał
się z nią.
Aż po jakimś czasie, gdy razu pewnego pracował zgięty, plewiąc grzędę, usłyszał
nagle tuż nad swoją glowąjej glos. W pierwszej chwili myślał, że ona coś do
niego mówi, tymczasem królewna poprawiając rosnący kwiat, zaczęła do niego
przemawiać i to najpiękniejszymi słowami, jakie kiedykolwiek słyszał królewicz.
Nagle przerwała. Poczuł, że go ujrzała. Z gniewem wykrzyknęła:
- Ktoś ty za jeden? Co ty tu robisz? Podniósł się. Pokłonił. Bał się, czy go
nie rozpozna, ale nie doszło do tego. Odpowiedział więc spokojnie na postawione
pytanie:
- Jestem pomocnikiem ogrodnika.
- Nie znam cię. Jeszcze cię nigdy tutaj nie widziałam.
- Pracuję od niedawna - wyjaśnił.
Widział, jak była wściekła. Najwyraźniej dlatego, że ją słyszał rozmawiającą z
kwiatami. Nagle rzuciła wzrokiem na kępę opodal rosnących pokrzyw:
- Zerwij mi je - rozkazała.
- Zaraz przyniosę rękawice i nożyce - powiedział i skierował się w stronę
swojego mieszkania.
- Nie potrzeba ci rękawic - odparła szorstko. - Zrywaj natychmiast, gołymi
rękami. Królewicz zawahał się. Ale to trwało tylko moment. Podszedł do kępy
pokrzyw i zaczął je zrywać. Pokrzywy były wyrośnięte, o twardych łodygach. Ręce
paliły go, jakby je wsadził do wrzącej wody. Ale rwał uparcie. Gdy narwał całą
naręcz pokrzyw, spytał:
- Wystarczy?
- Wystarczy.
- Co mam z nimi zrobić?
- Możesz je wyrzucić - odpowiedziała i odeszła. Pobiegł do swojego domku i
długo moczył dłonie w zimnej wodzie, żeby przynieść sobie ulgę. Ale na niewiele
to się przydało. W nocy prawie nie spał.
Na drugi dzień królewna przyszła znowu. Tym razem ona go szukała.
Znalazła, gdy był zajęty przy plewieniu swojej grządki. Kazała mu pokazać ręce.
Wciąż jeszcze były całe w bąblach.
- Pieką cię?
- Trochę.
- To żeby cię tak nie piekły - powiedziała złośliwie - idź i narwij mi lilii
wodnych.
- Dobrze, tylko przyprowadzę łódź i zaraz wrócę.
- Nie potrzeba łódki. Wejdź do stawu.
Był chłodny i pochmurny dzień. Woda była zimna. Lilie miały silne łodygi,
ciągnące się bez końca. Nie bardzo umiał sobie z nimi poradzić. Zanim narwał
pełną naręcz, upłynęło trochę czasu. Wreszcie wyszedł ze stawu cały mokry i
przemarznięty.
- Co mam z nimi zrobić? - spytał.
- Możesz je wyrzucić na śmietnik - powiedziała i odeszła. Pobiegł do swojego
domku, bo drżał z zimna. Przebrał się w suche ubranie. Ale pod wieczór źle się
poczuł. Pojawił się kaszel. W nocy nie mógł spać. Czuł rosnącą gorączkę.
Następnego dnia nie poszedł do pracy. Został w swoim pokoju w łóżku. Tymczasem
królewna przyszła znowu do ogrodu, ale nigdzie nie mogła znaleźć królewicza.
Spytała o niego ogrodnika:
- Gdzie jest ten nowy twój pomocnik?
- Leży przeziębiony w swoim pokoju - odpowiedział ogrodnik.
- Gdzie to jest?
Ogrodnik zaprowadził ją tam. Zobaczyła go leżącego w łóżku z rozpaloną głową.
- Co to ma znaczyć to wylegiwanie się w łóżku?
- Przeziębiłem się i mam gorączkę.
Zaczęła krzyczeć na niego, że przez byle jakie przeziębienie nie przychodzi do
pracy. Nagle ujrzała kwiat stojący w donicy na stole. Miał niezwykle pięknie
powycinane liście, które otaczały stulony, duży pąk kwiatu.
- Co to za kwiat? - spytała.
- Przyniosłem go ze swojego domu.
- Ja wszystkie kwiaty znam, ale takiego jeszcze nigdy nie widziałam.
- To jest kwiat, który rozkwita w nocy, ale tylko przy człowieku, który jest
dobry.
- Co ty za bzdury opowiadasz! - wykrzyknęła. - Masz chyba wysoką gorączkę.
- Nie. Mówię prawdę. To jest taki cudowny kwiat, który kwitnie tylko przy
dobrym człowieku - powtórzył.
- Jeżeli nie masz gorączki, to znaczy, że jesteś głupi, wierząc w takie rzeczy.
Takiego kwiatu nigdzie nie ma na świecie.
- Otrzymałem go od pustelnika, który przez parę lat pomagał rodzicom moim w
wychowywaniu mnie. Kiedy pustelnik odchodził od nas, przyniósł mi ten kwiat i
powiedział:
- To jest taki tajemniczy kwiat, który kwitnie nocą. Ale kwitnie tylko przy
człowieku, który jest dobry. Jeżeli wieczorem będziesz przy nim, a on
rozkwitnie, to znaczy, że w ciągu ubiegłego dnia byłeś dobry, a jeżeli nie
rozkwitnie, to znaczy, że byłeś zły.
Namyślała się, co odpowiedzieć. Po chwili zadecydowała:
- Dobrze. Sama się o tym przekonam. Biorę go.
Nie pytając o pozwolenie porwała kwiat i poszła do pałacu. Zaniosła do swojego
pokoju, postawiła na stole. Była bardzo ciekawa, ile w tym prawdy, co ten
chłopiec mówił. Nie mogła się doczekać wieczoru. Gdy wreszcie słońce zaszło,
zrobiło się ciemno, zapadła noc, królewna usiadła przy kwiecie i patrzyła w
jego pąk. Nadeszła północ, zegar powoli wybił dwanaście uderzeń, ale stulony
kwiat nawet nie drgnął. I wtedy zrozumiała, że chłopiec zakpił z niej. Ze złości,
że dała się oszukać prostemu chłopcu, ze złości, że on, prosty chłopiec, śmiał
oszukać ją, królewnę, nie spała całą noc. Skoro świt pobiegła do młodego
ogrodnika i zrobiła mu straszną awanturę.
- Jak śmiałeś tak zakpić ze mnie?
- Naprawdę nie miałem takiego zamiaru. To, co powiedziałem, jest prawdą.
- Milcz. Nie chcę cię wcale słuchać. Ale pamiętaj, nie życzę sobie, żebyś tutaj
dalej przebywał. Wynoś się stąd i z mojego ogrodu. Nie chcę, żebyś tu pracował.
- Dobrze. Mogę stąd odejść, jak tylko wyzdrowieję, ale pozwól sobie powiedzieć,
że wszystko to, co mówiłem, nie jest kpiną. To prawda.
- A czy tobie chociaż raz ten kwiat się otworzył? - spytała.
- Tak - powiedział. - I to niejeden raz.
- A mnie się nie otworzył.
- Dziwisz się?
To ją doprowadziło do pasji. Nie umiała nic na to odpowiedzieć. Wściekła
wybiegła z jego mieszkania. Ale gdy tak podenerwowana wracała do pałacu,
zrodził się w niej pewien pomysł:
- Dobrze - powiedziała sobie. - Zobaczymy. Dzisiaj będę idealna. Przekonam się,
czy on mówi prawdę, czy też jest kłamcą.
I tak się stało. 0d samego rana, gdy tylko wróciła do swojego pokoju, była
bardzo dobra dla wszystkich. Najpierw dla dziewcząt, które pomagały jej się
zawsze ubierać, potem dla rodziców przy śniadaniu, dla nauczycieli przed
południem. W całym pałacu rozeszła się natychmiast wieść, że z królewną coś się
stało. Nie krzyczy, nie awanturuje się, nie rzuca talerzami, nie wyzywa, nie
wyrzuca za drzwi. Albo jest chora, albo planuje jakąś większą awanturę. Wszyscy
czekali w największym napięciu, do czego, dojdzie. Przy obiedzie obsługujący
spodziewali się co chwila, że albo wsadzi im wazę z zupą na głowę, albo
ściągnie obrus. Ale ona zachowywała się wzorowo. Po południu odrobiła solidnie
zadane lekcje. Dla gości, którzy przyszli z wizytą, była bardzo uprzejma,
odgadywała ich życzenia, oprowadzała, objaśniała, tłumaczyła, zabawiała, jak
umiała najmilej. Tylko nikt nie wiedział ojej sekrecie. A ona z największym
napięciem czekała na nadejście wieczoru. Ledwo słońce zaszło, królewna wymknęła
się od gości, udała się do swojego pokoju, nie zapalała światła, żeby jej nikt
tam nie odnalazł. Usiadła przy kwiecie i patrzyła w oczekiwaniu na jego pąk. W
pokoju zrobiło się mroczno, potem ciemno. Nawet się nie spostrzegła, jak
zasnęła. Była zmęczona całym dniem. Obudził ją głos zegara, bijącego godzinę
dwunastą. Podniosła głowę opartą o ręce i ujrzała, że stulone płatki kwiatu
drgnęły, zaczęły się rozchylać i nagle ukazał się przepiękny kwiat, jakiego
nigdy w życiu swoim nie widziała. I gdy tak patrzyła w niego zauroczona,
posłyszała delikatną, cudowną muzykę. Kwiat śpiewał. Równocześnie z kwiatu
poczęła promieniować jakby poświata słoneczna, którą napełnił się cały pokój. Królewnie
zdawało się, że umrze ze szczęścia. Serce waliło jej tak mocno, jakby miało
rozerwać jej pierś. Była szczęśliwa jak nigdy w życiu. Porwała się z krzesła i
poczęła biec przez komnaty, korytarze, schody, aby powiedzieć ogrodnikowi, że
to prawda, że kwiat kwitnie, że kwiat jej się otworzył.
Każdy z nas ma taki kwiat w duszy. I ty też. Kwiat twojego sumienia. Jeżeli
wieczorem w twojej duszy jest ciemno, smutno i zimno, to znaczy, że twój dzień,
który przeszedł, nie był dobry. A jeżeli wieczorem jesteś szczęśliwy, twoja
dusza napełniona jest szczęściem, światłem, muzyką, to znaczy, że twój dzień
był dobry.
Autor: ks. M. Maliński "Jest taki kwiat"