Dziennik Wzniesieniowy - Część 2
Wykonałam
pierwsze kroki. Tymczasowa przerwa na facebooku. Musiałam, już nie mogłam
dłużej. Coś we mnie wołało – zostaw to! Wróć do siebie. Teraz jest czas
wewnętrznej pracy i przeróbki.
Jakiej przeróbki?
O co chodzi? ....
Wracam.... kilka
tygodni wcześniej.... a właściwie wszystko zaczęło się z początkiem roku.
Słynny 5 luty.... kiedy z ogromną siłą przypłynęła inna Fala. Niezmiernie
burzliwa i zakłócająca dotychczasowy „porządek”. Ale nazwijmy to po imieniu. Żaden
porządek, raczej potworny bałagan, tylko niewypowiedziany, skrzętnie zamykany w
skarbnicy cierpliwości. Nastąpił wybuch, uwolnienie się prawdy, wybuch
potwornie bolesny. Zakłócenia, dewastacja. Czas na zrobienie porządków.
Rozdział, który jednocześnie wywołał następujące po sobie reakcje. Jak rozpad
atomów. Burzliwie, raniąco, boleśnie. Moje prwatne życie zaczynało się
rujnować. Wszystko, co zostało zbudowane, powoli zatracało swoje kształty. Powoli
nie zostało nic...
Ciągle w uszach
powtarzana nuta: samowystarczalność, niezależność, rozszczepienie, własna
ścieżka. Pojawił się aspekt mocno rozwijającej się męskiej energii. Męski
aspekt we mnie. Samowystarczalność. Praca. Utrzymanie. Egzystencja. Wkroczyły
do akcji działania. Koncepty. Rozmowy, aktywności. Jednak nic tak do końca nie
otrzymało mojego wwnętrznego zezwolenia, mojej akceptacji. Wytworzył się
potężny wewnętrzny konflikt. Brak wierności sobie. Swoim ideałom. Spójności i
jedności. Działałam, czując prowadzenie mojej męskiej strony we mnie.
Przyjmowałam wiele możliwości jako otwarte drogi. Bez większej, gruntownej
analizy. Wewnętrzna potrzeba zajęcia określonej pozycji w życiu, zwanej
stabilizacją i zaspokojeniem potrzeb egzystencjalnych była silna i logiczna.
Tak. Po prostu logiczna. Ale kompletnie niekompatybilna z aktualną potrzebą
ziemskiego Czasu.
Zatracałam
wrażliwość. Żyjąc w duchu wzniesieniowej energii Miłości, dopuszczałam
jednocześnie do głosu niskie energie coraz bardziej dominujących materialistycznych
potrzeb. Czułam silną potrzebę
przeskoczenia aspektu wznoszenia i trwania obiema nogami w trzecim wymiarze...Jednak
nic nie miało stabilnej bazy. Bez przerwy czułam się jak na karuzeli. Niewierna
sobie, swoim ideałom, miotająca się, obca mi istota, z którą nie byłam w stanie
się idntyfikować. Ale musiałam. Przecież ciągle to byłam JA. Jakaś część mnie.
Będąc w tym
głębokim dole, WRESZCIE dopuściłam ponownie do głosu moją drugą JA. Siebie
samą, moje wnętrze i to, co mi w tm trudnym, kilkumiesięcznym okresie
szarpaniny z demonami materializmu nieustannie towarzyszyło...
W ciagu zaledwie
kilkunastu godzin....
Odpadła ta
nieznośna maska, moje trójwymiarowe ciało, oblepione grubą skorupą, zaczęło się
z niej uwalniać. Skorupa zaczęła pękać i grubymi kawałkami odpadać. Wyłoniła się
subtelność, wyciszenie...
Otrzymywałam z
każdej strony piękne prezenty. Cudne, głaskające i tulące słowa, teksty,
myślokształty. Poczułam, jak uwalnia się ode mnie przywiązanie do ziemskich parametrów
istnienia. Nakazów, modeli, schematów. To wszystko przestało mieć nagle sens.
Wyłoniła się nowa forma ponadczasowości....
Wiem. Że jestem.
Żyję. Tymi samymi oczami patrzę na świat. Co się zmieniło? Jeszcze nie wiem,
nie potrafię tego dzisiaj określić. Czuję się, jak bym tkwiła w procesie
kreacji mnie samej. Jeszcze maleńka, nie umiąca mówić, mała kruszynka....
Nic nie piszę o
miłości.... bo to jest już trwały, zastany stan. Każda sekunda przepełniona
jest miłością we mnie, którą z każdym wydechm wysyłam w świat...
Pozwalam sobie
wytrwać, trwać w tym stanie tak długo, jak długo potrzebuje tego moje
jestestwo. Nie wiem, jak to teraz określić? Moje serce? Dusza? Ja? WJ? Czuję to
całą sobą. Jest to potrzeba mojego JESTESTWA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz