piątek, 19 października 2012

Historia pewnej Duszy.

17.10.2012 
Dziennik wzniesieniowy - Część 42

Miał 17 lat, kiedy jego życie się niespodziewanie zmieniło. Jego cudowna dziewczyna utonęła w wannie. Ech, te Junkersy gazowe. Jakże częste zatrucia czadem, zaśnięcie. Na zawsze. Ileż bezsensownych odejść miało miejsce przez to w 70-tych latach... I patrząc teraz w google, wcale się sytuacja nie zmieniła.... Bardzo to smutne...
Pół roku przed tą tragedią rozpoczęli niekonwencjonalne rozmowy o Bogu. Grażynka wiedziała, a raczej przeczuwała śmierć. Nigdy przedtem Bóg nie był dla niej tematem rozmów. Jak wszyscy nastolatkowie, bawili się, śmiali, tańczyli, rozrabiali. Czerpali całą mocą walory życia. Jednak na pół roku przed śmiercią pojawiła się nuta refleksji, miłości, pokory. Jej śmierć wywołała u Jarka nieodwracalne zmiany. Zaszył się w sobie, przestał rozumieć świat, w końcu przypłacił to  schorzeniem psychicznym z inklinacjami samobólczymi. Żył tak jeszcze przez 6 lat. A potem przyszła ta tragiczna chwila. Targnął się na życie, używając do tego broni myśliwskiej naszego taty. Był moim bratem. Kochałam Jarka ponad życie...
W tym dniu zdawałam na Politechnice egzamin z matmy. Wracając po nim z koleżanką do domu, nagle doznałam nieprzeciętnego bólu w partii brzucha, który powalił mnie z nóg. Nie miałam pojęcia, co się stało, jednak przeleciał mnie intuicyjny strach. Poprzedniej nocy widziałam Jarka, jak udał się na strych naszego domu i tam się powiesił. Bałam się o niego, jak bardzo się bałam....
Nie umiałam się pogodzić z jego odejściem. Krótko po śmierci, trzy dni po pogrzebie, Jarek odwiedził mnie o świcie. Mimo, że śniłam, to nie był sen! Zapukał do drzwi mojego apartamentu. Otworzyłam i ujrzałam go, ten sam garnitur, ta sama koszula... Stał uśmiechnięty. Nie mogłam uwierzyć. Wszedł do środka i usiedliśmy blisko siebie na tapczanie. Byłam oszołomiona, chciało mi się ryczeć – już sama nie wiem, czy z żalu, czy ze szczęścia. Pogłaskałam go po brzuchu, tam, gdzie wycelował kolbę strzelby, pytając: jak, Jarku, już nie boli? Uśmiechnął się i powiedział dobrotliwie. Nie. Nic nie boli i wszystko jest dobrze. Tam, gdzie jestem, nie ma bólu, nie ma smutku. Jest cudownie. Jestem szczęśliwy. Przyszedłem, ażeby się z tobą pożegnać. Nie opłakujcie mnie. Nie wytrzymałam. Łzy poleciały mi jak grochy. Jarek wziął mnie w objęcia. Trwaliśmy tak chwilę i potem... rozpłynął się, a ja przebudziłam się rano uszczęśliwiona. Nigdy w to nie wątpiłam, że Jarek przyszedł do mnie naprawdę. Jednak potrzebowałam aż 30 lat, ażeby go z miłością puścić, pozwolić totalnie odejść  z mojego Jestestwa, akceptując i ciesząc się na nasze spotkania w innych rzeczywistościach....
 
Puść mnie, jeśli kochasz...
 
Jeśli kochasz, to puść,
nie trzymaj się kurczowo wspomnień.
Nie żałuj, nie rozpaczaj, tylko puść.
Pozwól odejść, jeśli taki był plan naszych dusz.
 
Pozwól roztańczyć się źdźbłom traw.
Pozwól słońcu rozgrzewać kamyki.
Tak je lubiłem, one były mądrzejsze od ludzi,
Nie uskarżały się,  potrafiły dochować tajemnicy.
 
Byłem chłopakiem, krótko młodzieńcem,
Potem zamknął się dla mnie świat...
Nie przyjąłem go takim, jaki był,
Zimnym, pełnym ludzi bez serc.
 
On nie był już moim światem.
Więc odszedłem, by rozpocząć raz jeszcze.
Motylem zostałem... Wypuścisz mnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz