Dziennik Wzniesieniowy - Część 31
Historia chrztu, o której wspomniał Dalai Lama, wydarzyła się rzeczywiście w jednej z moich wizji sprzed 6 lat, którą pragnę tu przytoczyć. W następnej części dziennika zacytuję kilka innych fragmentów dotyczących podziemnego Królestwa. Wtedy nie wiedziałam, że nastąpi dalszy ciąg tych cudownych doświadczeń.
(24.03.2006) Tym razem moja kosmiczna wyprawa sprowadziła się do mikrokosmosu, czyli podróży w holoskopie mojego organizmu. W jaskini czekają na mnie Król i Krolowa. Ubrani są w niezwykle przepyszne szaty. Witam ich z szacunkiem, po czym przyciągam wzrokiem światełko z jeziora, zamieniam się w kulę, pakuję do niej swoją świadomość i już jestem w stanie nieważkości. Na tafli jeziora zaczęły się pojawiać przewody, sznury, linie, potem już w calej jaskini. Te linie były wielokolorowe, przypominały światło laserowe lub prąd. Na samym jeziorze pojawiły się białe lampeczki z długim białym przewodem, zakończone kuliście, z dużym okiem w środku. Wyglądały bardzo zabawnie, toteż mnie rozbawiły. Podjechałam do jednej, spojrzałam w to oko i spytałam, kim jest. Odpowiedziała mi, że jeśli chcę to usłyszeć, to proszę – chwyciła mnie jak magnesem gdzieś w środku, zamieniłam się w wielką grającą płytę (LP) a ta lampka w gramofon. Zaczęłam wirować wokół własnej osi jak LP, ale nie słyszałam żadnej muzyki. Puściła mnie, było mi bardzo wesoło, śmiejąc się uniosłam się nad jezioro i patrzyłam na to całe zjawisko z górnej perspektywy. Zwiedzając jaskinię zauważyłam, że zamieniła się w królewską komnatę. Jej piękno bardzo silnie mnie urzekło. Ta komnata rozpołowila się i rozwarła swoje lewe i prawe skrzydło w górnej kopule, tworząc otwarty amfiteatr. W tym momencie wyleciałam z niej na zewnątrz, a raczej katapultowalam gdzieś w kosmos i wtedy znalazłam się na naszej galaktyce, na mlecznej drodze. Zwiedziłam ją dokładnie, szukałam usadowienia układu słonecznego. Zafascynowały mnie też kolory, które ujrzałam na naszej galaktyce. Dominowało dużo fioletu i bieli, widziałam też wszystkie kolory tęczy. Zobaczyłam tą galaktykę z lotu ptaka, potem rozglądałam się, czy pojawią mi się następne. Ale nie, nic więcej mnie nie zainteresowało, dlatego zdecydowałam się wrócić do mojej komnaty. Delektowałam się pobytem w tej komnacie, bylo mi bardzo przyjemnie odczuwać też komfort czasu, który Michael (1) przeznaczył w swoim seansie na pobyt w jaskini. Nagle pojawiła się potężna ręka, która przybliżyła się do mnie, chwyciła mnie opuszkami palców, uniosła do góry i zostawiła mnie gdzieś w kosmosie. Od tego czasu byłam już tylko tam, ale nic nie przypominało poprzedniego seansu. Tym razem widziałam zupełnie inne kształty, materie i kolory. Kolory tęczy. Najbardziej zafascynowały mnie te niezliczone ilości pojawiających się przewodów i kanałów. Widziałam wyraźnie prąd. Wyładowania i produkcję, jego wysyłacze i przesyłane energie. Miały kolor niebieski, biały, zółty, różowy lub jasno czerwony i fioletowy. Wpadałam do różnych tuneli, tylko że teraz te tunele byly inne, miały inne kolory i materię. Czasem podróż w nich trwała bardzo długo, po wylocie z nich nie byłam gdzieś w innym kosmosie, lecz nadal czułam to samo środowisko. Czasem czułam się jak w wodzie, czułam środowisko wodne, jakbym była zanurzona w oceanie, a wypływając na zewnątrz znów wracałam do tego samego środowiska. Poza przewodami i wyładowaniami prądu nie widziałam żadnych figur geometrycznych. W pewnym momencie zauważyłam jakiś ciemny, duży, kulisty obiekt. Zbliżyłam się do niego, żeby poznać jego strukturę. Zaczęłam się jej intensywnie przyględać, aż nagle ta kulista struktura okazała się być wielką oponą, która wytoczyła się z jakiegoś miejsca i potoczyła w nieskonczoność. To mnie bardzo rozbawiło. Zaczęłam się spazmatycznie smiać, z trudem musiałam ten śmiech opanować. Jednocześnie zastanowił mnie fakt, ze byłam przy tej oponie tak mikronowo malutka. Wtedy doznałam olśnienia. Ja nie byłam w kosmosie, lecz wewnątrz własnego organizmu i jako maleńka mikronowa cząstka go zwiedzałam. To olśnienie wywołało z kolei uczucie ekstazy. Uczucie to było tak silne i zarazem tak piękne, że płakałam ze wzruszenia. Dalej, ale już z pełną świadomością zwiedzałam moje ciało. Uświadomiłam sobie, że miejscem, z którego wyleciała ta opona, to było serce, na którym wcześniej często czułam ucisk. W jakimś momencie znalazłam się w głowie. Widzialam trąbki uszne, o, pomyslałam, może możemy coś zrobić, żeby uwolnić się od tego okropnego tinitusa. Próbowałam znaleźć przyczynę, ale mi się to nie udało. Wciągana byłam dalej do mózgu i tam było to zbyt skomplikowane. Czułam się jak w centrum komputerowym, którego procesor pracował z prędkością milionów uderzeń na sekundę. To tempo było dla mnie zbyt duże i choć trwało to też tylko ułamek sekundy, cieszyłam się, że mogę się znaleźć gdzieś w okolicach trzeciego oka. Tu chciałam się naprawdę dużo dowiedzieć, a raczej zobaczyć. Czułam, że znalazłam się w centrum prawdy. Przybliżalam się do niego z dużym podnieceniem, gdy nagle uslyszałam, a raczej poczułam sygnał do odwrotu. Musieliśmy wracać do jaskini. Wtedy znalazłam się w przewodzie, którego kolor i struktura przypominały pępowinę noworodka. I tak się poczułam. Długo leciałam tym kanałem, całą moją świadomością i każdą cząstką mojego ciała znajdowałam się w tej pępowinie.
Historia chrztu, o której wspomniał Dalai Lama, wydarzyła się rzeczywiście w jednej z moich wizji sprzed 6 lat, którą pragnę tu przytoczyć. W następnej części dziennika zacytuję kilka innych fragmentów dotyczących podziemnego Królestwa. Wtedy nie wiedziałam, że nastąpi dalszy ciąg tych cudownych doświadczeń.
(24.03.2006) Tym razem moja kosmiczna wyprawa sprowadziła się do mikrokosmosu, czyli podróży w holoskopie mojego organizmu. W jaskini czekają na mnie Król i Krolowa. Ubrani są w niezwykle przepyszne szaty. Witam ich z szacunkiem, po czym przyciągam wzrokiem światełko z jeziora, zamieniam się w kulę, pakuję do niej swoją świadomość i już jestem w stanie nieważkości. Na tafli jeziora zaczęły się pojawiać przewody, sznury, linie, potem już w calej jaskini. Te linie były wielokolorowe, przypominały światło laserowe lub prąd. Na samym jeziorze pojawiły się białe lampeczki z długim białym przewodem, zakończone kuliście, z dużym okiem w środku. Wyglądały bardzo zabawnie, toteż mnie rozbawiły. Podjechałam do jednej, spojrzałam w to oko i spytałam, kim jest. Odpowiedziała mi, że jeśli chcę to usłyszeć, to proszę – chwyciła mnie jak magnesem gdzieś w środku, zamieniłam się w wielką grającą płytę (LP) a ta lampka w gramofon. Zaczęłam wirować wokół własnej osi jak LP, ale nie słyszałam żadnej muzyki. Puściła mnie, było mi bardzo wesoło, śmiejąc się uniosłam się nad jezioro i patrzyłam na to całe zjawisko z górnej perspektywy. Zwiedzając jaskinię zauważyłam, że zamieniła się w królewską komnatę. Jej piękno bardzo silnie mnie urzekło. Ta komnata rozpołowila się i rozwarła swoje lewe i prawe skrzydło w górnej kopule, tworząc otwarty amfiteatr. W tym momencie wyleciałam z niej na zewnątrz, a raczej katapultowalam gdzieś w kosmos i wtedy znalazłam się na naszej galaktyce, na mlecznej drodze. Zwiedziłam ją dokładnie, szukałam usadowienia układu słonecznego. Zafascynowały mnie też kolory, które ujrzałam na naszej galaktyce. Dominowało dużo fioletu i bieli, widziałam też wszystkie kolory tęczy. Zobaczyłam tą galaktykę z lotu ptaka, potem rozglądałam się, czy pojawią mi się następne. Ale nie, nic więcej mnie nie zainteresowało, dlatego zdecydowałam się wrócić do mojej komnaty. Delektowałam się pobytem w tej komnacie, bylo mi bardzo przyjemnie odczuwać też komfort czasu, który Michael (1) przeznaczył w swoim seansie na pobyt w jaskini. Nagle pojawiła się potężna ręka, która przybliżyła się do mnie, chwyciła mnie opuszkami palców, uniosła do góry i zostawiła mnie gdzieś w kosmosie. Od tego czasu byłam już tylko tam, ale nic nie przypominało poprzedniego seansu. Tym razem widziałam zupełnie inne kształty, materie i kolory. Kolory tęczy. Najbardziej zafascynowały mnie te niezliczone ilości pojawiających się przewodów i kanałów. Widziałam wyraźnie prąd. Wyładowania i produkcję, jego wysyłacze i przesyłane energie. Miały kolor niebieski, biały, zółty, różowy lub jasno czerwony i fioletowy. Wpadałam do różnych tuneli, tylko że teraz te tunele byly inne, miały inne kolory i materię. Czasem podróż w nich trwała bardzo długo, po wylocie z nich nie byłam gdzieś w innym kosmosie, lecz nadal czułam to samo środowisko. Czasem czułam się jak w wodzie, czułam środowisko wodne, jakbym była zanurzona w oceanie, a wypływając na zewnątrz znów wracałam do tego samego środowiska. Poza przewodami i wyładowaniami prądu nie widziałam żadnych figur geometrycznych. W pewnym momencie zauważyłam jakiś ciemny, duży, kulisty obiekt. Zbliżyłam się do niego, żeby poznać jego strukturę. Zaczęłam się jej intensywnie przyględać, aż nagle ta kulista struktura okazała się być wielką oponą, która wytoczyła się z jakiegoś miejsca i potoczyła w nieskonczoność. To mnie bardzo rozbawiło. Zaczęłam się spazmatycznie smiać, z trudem musiałam ten śmiech opanować. Jednocześnie zastanowił mnie fakt, ze byłam przy tej oponie tak mikronowo malutka. Wtedy doznałam olśnienia. Ja nie byłam w kosmosie, lecz wewnątrz własnego organizmu i jako maleńka mikronowa cząstka go zwiedzałam. To olśnienie wywołało z kolei uczucie ekstazy. Uczucie to było tak silne i zarazem tak piękne, że płakałam ze wzruszenia. Dalej, ale już z pełną świadomością zwiedzałam moje ciało. Uświadomiłam sobie, że miejscem, z którego wyleciała ta opona, to było serce, na którym wcześniej często czułam ucisk. W jakimś momencie znalazłam się w głowie. Widzialam trąbki uszne, o, pomyslałam, może możemy coś zrobić, żeby uwolnić się od tego okropnego tinitusa. Próbowałam znaleźć przyczynę, ale mi się to nie udało. Wciągana byłam dalej do mózgu i tam było to zbyt skomplikowane. Czułam się jak w centrum komputerowym, którego procesor pracował z prędkością milionów uderzeń na sekundę. To tempo było dla mnie zbyt duże i choć trwało to też tylko ułamek sekundy, cieszyłam się, że mogę się znaleźć gdzieś w okolicach trzeciego oka. Tu chciałam się naprawdę dużo dowiedzieć, a raczej zobaczyć. Czułam, że znalazłam się w centrum prawdy. Przybliżalam się do niego z dużym podnieceniem, gdy nagle uslyszałam, a raczej poczułam sygnał do odwrotu. Musieliśmy wracać do jaskini. Wtedy znalazłam się w przewodzie, którego kolor i struktura przypominały pępowinę noworodka. I tak się poczułam. Długo leciałam tym kanałem, całą moją świadomością i każdą cząstką mojego ciała znajdowałam się w tej pępowinie.
Moja świadomość odebrała to jako nowe narodziny. Wydostałam się, a
raczej wyleciałam z niej bardzo łagodnie w ręce moich obojga opiekunów (Króla i
Królową), którzy schyleni oczekiwali już na mój powrót. Byłam maleństwem,
leżałam w małym lóżeczku albo na kocyku. Część mnie wstała ze mnie jako dorosła
„JA”, podeszła do moich królewskich opiekunów i rozmawiała z nimi. Moja glówna
świadomość została jednak we mnie jako dziecku. Zawołałam swoją świadomością do
moich opiekunów, że ja nic nie slyszę, o czym oni rozmawiają i wtedy
odpowiedzieli mi: jeszcze nie możesz rozumieć, o czym rozmawiają dorosli,
przecież jesteś noworodkiem! Pięknie, pomyślałam, a jak się ma do tego ta moja
część, która z wami rozmawia? Poprosiłam moich opiekunów, żeby pomogli mi
wrócić w całości do mnie. I wtedy podali mi ręcę i wyciągneli mnie z ciała
noworodka. Ceremonia zakończyła się wyjściem z jaskini, powrotem na brzeg
wyspy, dopłynięciem do lądu. Pożegnałam się z moimi opiekunami. Powrót do
rzeczywistości był bardzo trudny.
Świadomość nowonarodzenia nie opusciła mnie
jeszcze długo. Opowiadając grupie moje wrażenia porodu nie mogłam powstrzymać
płaczu. To było bardzo silne emocjonalnie przeżycie.
(1) Michael Pahl,
Medium, Majster Reiki, jest właścicielem
monachijskiego Blue Liners Instytutu, gdzie w 2006 wzięłam udział w
opatentowanym przez niego seminarium holotropowego rozwoju świadomości. Dalsze informacje:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz